poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Porażka goni porażkę

Samobójcza bramka, dwie kontuzje, niestrzelony rzut karny i czerwona kartka - tak wyglądał mecz Wisły z Podbeskidziem Bielsko-Biała, który krakowska drużyna przegrała 0-1. Wynik ten, przy wygranej Pogoni, oznacza że "Biała Gwiazda" po sezonie zasadniczym jest na miejscu piątym. A wszystko to sprowadza się do jednego - kibicom Wisły "krwawią dziś serca", bo z pewnością nie takie wyniki i nie taką atmosferę chcieliby doświadczać przy Reymonta
Spotkanie z Podbeskidziem miało być dla osłabionego zespołu Wisły próbą charakteru, w końcu po trzech porażkach z rzędu przyszło nam grać z drużyną walczącą o utrzymanie, my zaś mieliśmy nadzieję zostać na co najmniej czwartym miejscu, po zasadniczej części sezonu.

Jak się okazało mecz jeszcze dobrze się nie rozpoczął a już przegrywaliśmy! Od środka piłkę kopnęli piłkarze Podbeskidzia i szybko strzał z dystansu oddał Damian Chmiel. Piłka odbiła się od poprzeczki oraz od pleców pechowo interweniującego Michała Miśkiewicza, wpadając do naszej bramki i 0-1 było już w bodajże jedenastej sekundzie!

Wisła nie miała żadnego pomysłu na sforsowanie defensywy gości, a jakby tego było mało w 60. minucie na noszach z kontuzją boisko opuścić musiał "Głowa". Na środku defensywy zastąpił go Dudka, a na murawie pojawił się Michał Szewczyk.

W 68. minucie wreszcie udało nam się jednak przeprowadzić składną akcję. Štilić posłał prostopadłym podaniem Łukasza Burligę, a ten został sfaulowany. Rzut karny! Cóż jednak z tego, skoro przestrzelił go Łukasz Garguła! I poniekąd sprawiedliwości stało się zadość. Jak pokazały powtórki - Burliga wiele dołożył bowiem "od siebie".

I choć w kolejnych minutach wiślacy osiągnęli przewagę, to i tak nic to nie dało, bo graliśmy po prostu fatalnie. A że niewiele lepiej radzili sobie zadowoleni z wyniku bielszczanie - zasadnym było pytanie - czy to był w ogóle mecz z poziomem Ekstraklasy? Zwłaszcza gdy popatrzyło się na cztery kolejne próby kontrataków gości, po których byli oni w sytuacjach sam na sam! Z trzech obronną ręką wyszedł Miśkiewicz, a w czwartej zawodnik Podbeskidzia fatalnie przestrzelił.

W doliczonym czasie gry czarę goryczy przelały dwie żółte kartki za dwa faule w... jednej akcji które obejrzał Dudka i kończyliśmy mecz w "dziesiątkę". Próbowali to wykorzystać goście, ale Miśkiewicz znów nie dał się pokonać. I to jemu zawdzięczamy, że przegraliśmy tylko 0-1.

Ostatecznie po raz czwarty z rzędu Wisła schodzi z boiska pokonana i wręcz niemożliwe, że udaje jej się skończyć sezon zasadniczy na piątym miejscu... Szczerze mówiąc - z taką grą, jak w ostatnich kilku występach, powinni być znacznie niżej.

sobota, 1 marca 2014

Na pohybel logice!

Jak każdy kibic Wisły, mam już kompletnie dość afery medialnej z Pawłem Stolarskim w roli głównej. Śmieszy mnie lament nad odejściem młodego zawodnika, który zagrał raptem 2-3 przyzwoite(!) mecze. 
Naprawdę, nie ma po kim płakać. Życzę Stolarskiemu sukcesów, ale przede wszystkim silniejszego charakteru i większej pracowitości. Bo jeśli faktycznie ma talent, to obu tych cech zabrakło, by w Wiśle grać w pierwszym składzie. Ale młody jest, może jeszcze będzie z niego piłkarz. Temat zamknięty.

Natomiast zupełnie dziwię się reakcjom niektórych kibiców na decyzje władz klubowych z Bogusławem Cupiałem na czele. Pogłoski o próbach podkupienia Stolarskiego przez Legię przyjęto z niedowierzaniem, a następnie z wściekłością. Wszędzie, byle nie do Legii! Transfer ponoć zablokował sam właściciel. 

Jakie są natomiast fakty? Wisła jest w tarapatach finansowych i nie stać jej na zakontraktowanie nowych piłkarzy - w tym już wybranych przez Smudę Danljela Klaricia i Diego Manicero. Do tego ponoć Legia Warszawa oferowała za Stolarskiego 100 tys. €, by mieć go już w zimie. Biorąc pod uwagę, że klub warszawski mógł zawodnika podpisać za darmo, zapłacić 70 tys. zł za wyszkolenie i mieć go w lecie, jest to oferta bardzo uczciwa i moim zdaniem całkiem atrakcyjna. Wcale nie dziwię się Jackowi Bednarzowi, który według plotek dziennikarskich chciał sfinalizować ten transfer. Akurat to są środki -marne bo marne, ale zawsze -  potrzebne na zakontraktowanie napastnika. Zamienić nieopierzonego bocznego obrońcę na młodego, obiecującego ofensywnego gracza - to chyba nie byłby zły biznes?

Natomiast w przypadku Lechii o takiej hojności na razie mowy nie ma. Wygląda więc na to, że Bogusław Cupiał zagrał na nosie Legii, rezygnując z 400 tys. złotych za Stolarskiego,a zawodnika i tak straci, ale za 70 tys. Świetny biznes.


"Zamienił stryjek siekierkę na kijek" - tak to właśnie wygląda. Nie ucierpiała w tej całej sytuacji Legia, która ma pieniądze na sprowadzenie sobie tuzina takich "Stolarskich", tylko Wisła, która borykając się z finansowymi problemami "ucieka" od zarobku.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Co ze Stiliciem?

Nie trzeba być wielkim piłkarskim znawcą, by wskazać zawodnika najbardziej zaniżającego średnią lub, jak kto woli, psującego grę w Wiśle jesienią. Nad Rafałem Boguskim znęcać się nie zamierzam, tym bardziej że chłopak ma w swojej karierze wyjątkowego pecha. Faktem jest jednak, że najsłabszy element wiślackiej pomocy właśnie wypadł na dłużej z gry i Smuda, chcąc nie chcąc, musiał przeorganizować skład. W tej kwestii pomóc może mu najnowszy nabytek Wisły, Semir Stilić.

Pierwsze pytanie, które samo się nasuwa – czy zmiana jeden do jednego Stilicia na Boguskiego jest w ogóle możliwa? Większość ekspertów widzi jednak w Bośniaku zastępcę/następcę Łukasza Garguły. Pewną odpowiedź dać może sezon 2008/09, czyli czas, w którym poprzednio skrzyżowały się drogi Stilicia i Smudy kiedy ten trenował poznańskiego Lecha. Co ciekawe, "kolejorz" grał wtedy bez klasycznego lewego pomocnika, a w wielu ważnych meczach na boisku meldowało się czterech środkowych pomocników – Murawski, Bandrowski, Injac i właśnie Stilić. Wydaje się, że tegoroczna sytuacja kadrowa Wisły wygląda bardzo podobnie – bogactwo w środku pola, a na skrzydłach spore braki.

W Lechu Smudy rolę fałszywego skrzydłowego najczęściej pełnił Tomasz Bandrowski, a Stilić zazwyczaj operował bezpośrednio za napastnikiem. Takie ustawienie przy Reymonta powinni dobrze pamiętać – w końcu w ostatnim czasie Wisła nieczęsto przegrywała u siebie w stosunku 1:4. W innym wariancie, kiedy obok siebie grał Rengifo z Lewandowskim,a Stilić przesuwany był na bok pomocy i radził sobie conajmniej przyzwoicie.
Czy podobnie sprawa będzie wyglądać w Wiśle? Mimo pewnej uniwersalności Bośniaka stawiam, że w rolę fałszywego skrzydłowego raczej wcieli się ktoś z dwójki Garguła-Chrapek. Tym samym Smuda odtworzy wariant gry, w którym, trzeba przyznać, jego drużyny bardzo dobrze się czują.


Analizując wcześniejszą współpracę Stilicia z obecnym trenerem Wisły nie sposób oprzeć się wrażeniu, że obaj ponowie idealnie się uzupełniają. Smuda na każdym kroku podkreśla, że wie jak doprowadzić Bośniaka do optymalnej dyspozycji. Jego słowa nabierają mocy w kontekście statystyk, jakie Stilić wyśrubował podczas ich rocznej współpracy w Lechu – we wszystkich oficjalnych meczach sezonu 2008/09 zaliczył 15 bramek i 14 asyst. Dla porównania w kolejnych rozgrywkach, już po odejściu Smudy, zatrzymał się na zaledwie dwóch golach. W wykonaniu Stilicia przyzwoity był jeszcze sezon 2011/12, ale do wyniku wykręconego w czasach Franka już nigdy się nie zbliżył.

Smuda ma ewidentną słabość do Stilicia, a Stilić do Smudy. Obaj panowie ciągną do siebie, bo czują, że każdy może skorzystać na ponownej współpracy. Do właśnie potwierdzonego transferu podchodzę bardziej optymistycznie właśnie ze względu na trenera Białej Gwiadzy – gdyby Semir wracał do Lecha lub w wybrał inny polski klub – pozostałbym sceptyczny. Smuda udowodnił jednak, że mimo wielu niedoskonałości, akurat reaktywacja piłkarzy to jego specjalność. Jesienią jego bilans wynosi 2:1 – odkurzył Brożka i Gargułę, nie udało mu się z Małeckim (którego jednak nigdy nie darzył sympatią). Coś mi jednak podpowiada, że Stiliciowi bliżej jest do pójścia drogą ofensywnego duetu Wisły.

środa, 15 stycznia 2014

Nowa runda: Marsz po mistrzostwo, czy zjazd w dół tabeli?

Pierwsza część rozgrywek Ekstraklasy dobiegła końca, Wisła zakończyła ją na bardzo wysokim, bo 3 miejscu w ligowej tabeli, mimo że prawie wszyscy przed rozpoczęciem sezonu skazywali Białą Gwiazdę na tułaczkę w jej dolnych rejonach. Niedawno zostało otwarte zimowe okienko transferowie więc wielu kibiców z niecierpliwością i nieskrywaną ekscytacją oczekuje nowych twarzy w swoich ukochanych zespołach. Fani Wisły muszą jednak ten optymizm nieco zahamować, ponieważ wszyscy zdają sobie sprawę z trudnej sytuacji finansowej klubu z Reymonta, i muszą pogodzić się z tym, że pieniędzy na transfery po prostu nie ma.

Z weselszych nowin można za to przywołać otwarcie nowej bazy treningowej w podkrakowskich Myślenicach, która z pewnością stworzy pierwszej drużynie jak i sekcjom juniorskim bardzo dobre warunki do rozwijania swoich umiejętności. Działacze oraz zawodnicy nie kryją swojego zadowolenia jednocześnie głęboko wierząc, że dobre warunki pozwolą im osiągnąć sukces.
Tylko... no właśnie. Co dla Wisły będzie w tym sezonie sukcesem? Miejsce w pierwszej ósemce czy jednak Wiślacy będą walczyć w tym roku o Mistrzostwo? Na to pytanie ciężko jednoznacznie odpowiedzieć, ponieważ cel został wyznaczony trenerowi Smudzie przed sezonem, jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Nie mogąc uporać się z rozwiązaniem tego problemu postanowiłem spytać o to
młodego piłkarza Wisły Kraków - Lucasa Guedesa.
Lucas Guedes

-Jakie są Twoje oczekiwania dotyczące drugiej części sezonu?
-Oczekiwania są oczywiste. Wisła jest klubem,który zawsze walczy o mistrzostwo. Jesteśmy świadomi, że nie jest to coś łatwego, dlatego najpierw musimy skupić się na tym, aby być w pierwszej ósemce. Jeśli będziemy grali tak jak jesienią to jestem pewien, że osiągniemy sukces.

-A jak wygląda sytuacja z Tobą? Jaka jest Twoja pozycja w zespole i czy sądzisz, że trener Smuda będzie dawać Ci systematyczne szanse gry w Ekstraklasie?
- Gram jako środkowy pomocnik o ofensywnej charakterystyce. Myślę, że jeżeli będę dobrze się prezentował w sparingach i dobrze trenował to naturalne, że dostanę szansę. Trener zawsze daje szanse tym co dają z siebie wszystko na boisku!


Jak widać nastroje w zespole Białej Gwiazdy są bojowe, dlatego jeśli chodzi o moje subiektywne zdanie Wisła jest w stanie powalczyć w tym roku o Mistrzostwo. Oczywiście do tego będzie potrzebna forma z jesieni, oraz to aby kontuzje szerokim łukiem omijały piłkarzy, bo kadra Wisły nie jest zbyt szeroka. Z drużyny odeszli już Patryk Małecki i Paweł Stolarski, zaś transferów do klubu póki co nie widać. Przynajmniej w teorii. W praktyce bowiem bilans wychodzi 'na zero'. Z wypożyczenia wrócił Michał Szewczyk a profesjonalny kontrakt z drużyną podpisał wyżej wymieniony Lucas. Jest to bardzo młody, niespełna 18-letni ofensywny pomocnik, który na pewno będzie starał się zwojować nasze ligowe podwórko. Liga Polska, a także nasz ojczysty język nie są mu obce, ponieważ praktycznie całe dzieciństwo spędził w Krakowie za sprawą swojego ojca - Clebera, który również był piłarzem Wisły dlatego wydaje mi się, że w przyszłości może być z niego bardzo wiele pożytku.

Do rozpoczęcia rundy rewanżowej pozostał niespełna miesiąc, a kibicom Wisły pozostaje nic więcej tylko w spokoju przyglądać się przygotowaniom piłkarzy, i czekać na pierwszy wiosenny mecz.



sobota, 30 listopada 2013

Historia jedna z wielu


W tym wpisie nie przywołam żadnego pamiętnego meczu, który zapisał się złotymi zgłoskami w historii Wisły, nie mam zamiaru też opowiadać o obecnej sytuacji w zespole „Białej Gwiazdy” czy o wiślackich legendach i ich wspaniałych występach. Skupię się dziś na sytuacji, która dotyka tysiące młodych piłkarzy, przed którymi świat futbolu stoi otworem a potem wszystko jednego dnia - w mgnieniu oka - potrafi odmienić losy kariery a także całego późniejszego życia. 

 Chciałbym przedstawić Wam mojego ojca, Roberta Machaczkę. Podobnie jak wielu młodych chłopaków również i on marzył o wspaniałej karierze profesjonalnego piłkarza. Dążył do spełnienia tego marzenia od zawsze, jednak ze względu na miejsce zamieszkania, a także na napiętą sytuację z nauczycielami szkoły, do której uczęszczał pierwszy krok w stronę piłkarskiej profesji udało mu się zrobić dopiero w wieku 14 lat. Wówczas mimo zakazów nauczycieli, którzy byli święcie przekonani, że nie uda mu się połączyć nauki z pracą zapisał się do szkółki piłkarskiej Wisły Kraków - drużyny, która od zawsze była bliska jego sercu.
Jego pierwszym trenerem był Mieczysław Jezierski – żołnierz Armii Krajowej, były zawodnik Wisły w barwach której rozegrał blisko 100 spotkań w najwyższej klasie rozgrywkowej. Pod jego wodzą w trampkarzach mój ojciec zbierał pierwsze szlify w piłkarskim fachu, i jak sam mawia trener Jezierski nauczył go dyscypliny oraz nieustępliwości, która powinna cechować każdego piłkarza. 


Mieczysław Jezierski

Następnie w wieku 16 lat w juniorach jego trenerem został Andrzej Turczyński czyli osoba, która od roku 1973 jest związana z Wisłą. Pan Turczyński od zawsze z sukcesami zajmował się szkoleniem młodzieży za co został wynagrodzony w 2010 roku kiedy to odebrał nagrodę ‘Jasna strona futbolu’, która została mu wręczona w ramach plebiscytu na najlepszego trenera i piłkarza małopolski. Pod jego opieką 16 letni chłopak spod Krakowa stał się wiodącą postacią swojej drużyny, z którą odnosil sukcesy na arenie międzynarodowej.

Andrzej Turczyński

Jak opowiada mój ojciec jego najmilszym przeżyciem związanym z tamtym okresem był wyjazd do francuskiego Montataire gdzie od wielu lat rozgrywany był turniej z udziałem wielu uznanych zespołów z całej Europy. Podczas niego juniorska drużyna Wisły miała szansę zmierzyć się z takimi zespołami jak O.S.C Lille, Zenit Sankt Petersburg, FC Twente czy AS St.Etienne jednak spotkaniem, które najbardziej zapadło mu w pamięć to mecz z angielskim Nottingham Forrest. Srogie baty od brytyjskiej ekipy pokazały kolosalną różnicę pomiędzy futbolem polskim a angielskim.


Bardzo dobre występy w drużynie juniorskiej zaowocowały przeniesieniem 16-latka do seniorskiej drużyny Wisły II. Tam szybko przebił się do pierwszego składu i przez 2 sezony z powodzeniem występował na pozycji prawego obrońcy lub pomocnika. Dobra gra oraz wysoka skuteczność zostały dostrzeżone przez trenerów pierwszego zespołu i został on włączony do kadr meczowych na dwa spotkania ekstraklasy jednak niespełna 18 letni piłkarz nie dostał szansy debiutu w drużynie,w której wówczas występowali tacy piłkarze jak Kazimierz Moskal czy Dariusz Marzec.








„Był bardzo dobrze wyszkolony technicznie, szybki. Im więcej dostawał szans tym więcej strzelał bramek” – mówił o nim Marek Wilk, kolega z drużyny a obecnie trener grup młodzieżowych w szkółce T.S Wisła.

Wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku. Ojciec mimo trudności jakimi były codzienny daleki dojazd oraz przygotowania do matury dawał radę i systematycznie uczęszczał na zajęcia. Codzienne treningi i nocne powroty do domu stwarzały problemy w nauce jednak był on przekonany, że ze wszystkim sobie poradzi, ponieważ dążył od zawsze do tego jednego upragnionego celu.

Jednak niestety jeden dzień brutalnie zweryfikował te plany. 13.05.1991r, ostatni mecz sezonu pomiędzy Wisłą II Kraków a Dalinem Myślenice. Robert Machaczka ustawiony wówczas na ataku strzela bramkę, która potem daje jego drużynie remis jednak kilkanaście minut później doznaje bardzo poważnej kontuzji. Podczas jednego ze starć z rywalem w powietrzu zostaje uderzony w oko. Diagnoza okazała się bezlitosna dla młodego piłkarza. Minimum pół roku przerwy w grze.






Po wakacjach spędzonych w szpitalu, ojciec na początku klasy maturalnej skupił się na nauce i gdy po 8 miesiącach przerwy lekarze dali mu zielone światło na powrót do treningów coś się ‘zacięło’. Słaba gra, ubytki w przygotowaniu fizycznym musiały skutkować brakiem powołań do pierwszej drużyny a z biegiem czasu brakiem miejsca w składzie Wisły II. Tak właśnie zakończyła się krótka kariera utalentowanego piłkarza, którego rozwój zahamowała kontuzja. Takich przypadków jest na świecie bardzo dużo co pokazuje, że piłka nożna oprócz tego, iż jest wspaniałym i pięknym sportem umożliwiającym spełnienie swoich marzeń to w wielu przypadkach potrafi je też niestety brutalnie niszczyć.

środa, 20 listopada 2013

Upadła potęga? Nic podobnego.




23 sierpnia 2011 roku  - ten dzień przeklinał, przeklina, i z pewnością przez długi czas przeklinać będzie każdy kibic „Białej Gwiazdy” a także wszyscy fani polskiego futbolu na arenie międzynarodowej. Rewanżowy mecz IV rundy kwalifikacji Ligi Mistrzów z udziałem Mistrza Polski oraz najlepszej drużyny ligi cypryjskiej – Apoelu Nikozja. W pierwszym spotkaniu Wisła po wielkich męczarniach i pięknej bramce Patryka Małeckiego zdołała zwyciężyć co napawało wielkim optymizmem wszystkich fanów.

Wiślacy w stolicy Cypru zameldowali się już 3 dni przed spotkaniem aby lepiej znieść trudy aklimatyzacji na Wyspie Afrodyty. Mimo bezbramkowego remisu odniesionego przed kilkoma dniami w ligowej potyczce z Koroną Kielce piłkarze na każdym kroku podkreślali swoją motywację przed tym arcyważnym meczem. Za to całe bojowe nastawienie odpowiedzialny był w wielkiej mierze charyzmatyczny holenderski trener Robert Maaskant
, który po objęciu „Białej Gwiazdy” zdobył mistrzostwo i chciał wygrywać coraz więcej. Pomóc w tym miał jego rodak Stan Valcx pełniący w Wiśle funkcje dyrektora sportowego. Przez pierwszy sezon wszystko układało się fantastycznie. Pieniądze wydane na transfery takich zawodników jak Maor Melikson czy Sergei Pareiko zwracały się z każdym meczem, z każdym zwycięstwem.

Jednak w decydującym spotkaniu wszystko się posypało. Największe gwiazdy Mistrza Polski w cypryjskim upale miotały się niczym grupka dzieci, która odłączyła się od swojej klasy na wycieczce w zatłoczonym mieście. Piłki wybijane na oślep od pierwszej do ostatniej minuty, kompletna dezorganizacja w każdej formacji, i choć 20 minut przed końcem spotkania Cezary Wilk na nowo rozpalił nadzieje w sercach kibiców w całym kraju to nie udało się dowieźć korzystnego wyniku 2:1 do końca. 3 minuty przed upływem regulaminowego czasu gry Brazylijczyk Ailton oddał strzał z 11 metrów, a piłka po rękach słabo dysponowanego tego dnia Pareiki wpadła do bramki tym samym rozwiewając marzenia o udziale polskiej drużyny w rozgrywkach fazy grupowej Ligi Mistrzów.

W wielu domach w Polsce (w tym też i moim) zagościł płacz oraz nieopisany smutek. Załamani piłkarze Wisły przez kilkanaście minut nie byli w stanie podnieść się z murawy boiska w Nikozji.


Był to moment, w którym holenderska maszyna napędzająca Wisłę zacięła się na dobre.

Zarówno w rodzimej Ekstraklasie jak i w Lidze Europy „Biała Gwiazda” radziła sobie bardzo przeciętnie. Na potwierdzenie tej tezy można przywołać wstydliwą porażkę na własnym boisku z beniaminkiem ligi – Podbeskidziem Bielsko-Biała (0:1), lub też potężne baty jakie Wisła dostała od Odense (1:3 ) czy Fulhamu (4:1).
Czara goryczy przelała się 6 listopada kiedy to Wiślacy ulegli 0:1 w derbowym spotkaniu Cracovii.
Bogusław Cupiał nienawidzi przegrywać z sąsiadką z drugiej strony Błoń, dlatego też na następny dzień Robert Maaskant pożegnał się z funkcją trenera, a niedługo jego śladami poszedł Stan Valcx co oznaczało koniec ‘’holenderskiej ery’’ Wisły.
Nowym trenerem został dotychczasowy asystent – Kazimierz Moskal. Ten z kolei zaliczył nieudany debiut (porażka 0:1) z Górnikiem, ale dostał szansę na odbudowanie drużyny podczas zimowej przerwy w rozgrywkach. Po niej Wisła zmierzyć się miała w 1/16 Ligi Europejskiej z belgijskim Standardem Liege. W tym dwumeczu gra Wiślaków była efektowna, ale niestety nie efektywna przez co po remisach (1:1 i 0:0) Mistrz Polski musiał pożegnać się z grą na arenie międzynarodowej.

Tydzień po wspomnianym dwumeczu Kazimierz Moskal stracił posadę trenera na rzecz Michała Probierza. Ten doprowadził Wisłę do końca sezonu zwieńczonego wygranymi derbami, po których Cracovia pożegnała się z Ekstraklasą a także domową porażką ze Śląskiem pieczętującą zdobycie Mistrzostwa przez klub z Wrocławia.

Rozpisywanie się o sezonie 2012/2013 mija się z celem, ponieważ był to okres, w którym to co wyprawiali piłkarze Wisły Kraków trudno było nazwać „grą”. Przed sezonem w letnim okienku transferowym doszło do wielu roszad w kadrze, które miały pomóc w szybkim odbudowaniu słabnącej pozycji „Białej Gwiazdy” na krajowym podwórku. Efekt okazał się jednak zupełnie odwrotny.  Słabe mecze przeplatały się z fatalnymi, niezwykle rzadko można było dostrzec przebłyski przemyślanej i przyjemnej dla oka gry. Zdecydowana większość bramek Wiślaków była przypadkowa, piłkarze wyglądali na znudzonych grą, a trenerzy (Michał Probierz, potem Tomasz Kulawik) nie potrafili nic w tej żenującej grze zmienić. W rezultacie po tragicznym i bezbarwnym sezonie krakowski zespół ukończył rozgrywki na siódmej pozycji.  Po zakończeniu sezonu Tomasz Kulawik pożegnał się z posadą trenera równocześnie zaznaczając, iż po wielu latach kończy jakąkolwiek współpracę z Wisłą.

11 czerwca 2013 roku jako nowy trener zespołu spod Wawelu został zaprezentowany Franciszek Smuda. Były selekcjoner na wstępie zaznaczył, iż nie zamierza w nadchodzącym sezonie walczyć o mistrzostwo, mówił o tym, że od Bogusława Cupiała dostał duży kredyt zaufania, i ma 3 okienka transferowe na odbudowanie potęgi Wisły.

Decyzja o zatrudnieniu tego szkoleniowca okazuje się bardzo trafna, bo póki co dotrzymuje on słowa. Wisła po 18 kolejkach jest na 3 miejscu w tabeli a na swoim stadionie śrubuje właśnie klubowy rekord 8 zwycięstw bez straty gola.