sobota, 24 listopada 2012

Szydera na trybunach, szydera na boisku.



Oglądając potyczkę Wisły ze Śląskiem kibic słabo wtajemniczony w obecną sytuacje nie tylko w klubie, a także w polskiej piłce mógł a nawet powinien doznać wielkiego szoku. Kibic pamiętający stadion przy ulicy Reymonta jako niezdobytą twierdzę, na której przyjezdne drużyny pojawiały się tylko po to aby dostać 'lanie' i wrócić do domu, mógł przecierać oczy ze zdumienia. Kibic kojarzący fanów Białej Gwiazdy z zapierającym dech w piersiach dopingiem do ostatnich minut meczu mógł odnieść mylne wrażenie, że chyba to nie jest to spotkanie, które chciał oglądać.
Jednak nie tym razem.


Mecz przyjaźni. Odkąd pamiętam spotkania te cieszyły się wielkim zainteresowaniem ze strony fanów jak i mediów.Tłumy kibiców z Wrocławia zasiadających wspólnie z fanami Wisły na stadionie, nieustający doping dla obu drużyn.Niezależnie od wyniku każdy opuszczał stadion z uśmiechem i pozytywnymi wrażeniami..
W ostatnią niedzielę tak nie było.
Dlaczego?

Decyzją Wojewody Małopolski trybuna C, trybuna najzagorzalszych kibiców została zamknięta.
Zakaz ten na dobre rozwścieczył kibiców Wisły a na pokłosie owej decyzji nie trzeba było długo czekać.
Podczas meczu zamiast dopingu usłyszeć można było tylko wyśmiewanie się z każdego nieudanego zagrania Wiślaków, niekończące się sarkastyczne przyśpiewki jak np "Mistrza już mamy, na Ligę Mistrzów czekamy" co oczywiście spotykało się z salwą śmiechu na trybunach ,ponieważ każdy zdaje sobie sprawę ,iż w tym roku piłkarze Białej Gwiazdy prezentują żenujący poziom i mistrzostwo pozostaje jedynie w sferze marzeń.
Pusta trybuna C podczas meczu ze Śląskiem Wrocław.

Apogeum całego protestu, a także najbardziej uszczypliwym a zarazem najśmieszniejszym było głośnie dopingowanie Daniela Sikorskiego. Człowieka, który piłkarzem Wisły został chyba przez przypadek, tfu. Który w ogóle piłkarzem został najprawdopodobniej przez przypadek. Na potrzeby bloga pozwoliłem sobie zerknąć w jego statystyki. Otóż Pan Sikorski spędził jak dotąd na boisku w barwach Wisły dokładnie 467 minut, podczas których nie był wstanie trafić do siatki. Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego gdyby nie to iż (podobno) jest napastnikiem.
Tak więc przyśpiewki typu "Daniel Sikorski , najlepszy napastnik Polskii" lub "Daniel z nami kibicami" chcąc lub nie musiały wywołać uśmiech na twarzy każdego zebranego kibica na stadionie.Jak się po meczu okazało wywołało to uśmiech również na twarzy Daniela:


Nie jestem pewien czy zrozumiał on żart, czy pomyślał sobie ,że na prawdę jest lepszy od Leo Messiego lub kibice uważają go najlepszym napastnikiem w Polsce. Tak czy inaczej, wyglądało to przekomicznie.



Wydaje mi się ,że taka sytuacja na trybunach nie jest jedynie echem decyzji o zamknięciu trybuny.
Problem leży gdzie indziej.W piłkarzach.
Od początku sezonu wyniki są fatalne. 15 punktów po 12 meczach i dwunasta pozycja w ligowej tabeli mówią same za siebie.
Kibice jednak powinni być z drużyną na dobre i na złe. I pewnie by byli gdyby nie fakt ,że obecna Wisła to... nie drużyna. To zlepek kilkunastu kopaczy ,w którym ze świecą szukać można kogoś kto na prawdę utożsamia się z Wisła. A jak już się znajdzie jest to albo wiecznie kontuzjowany Głowacki lub słaniający się na boisku po pierwszej godzinie wiekowy Sobolewski. Jest również Czarek Wilk ,który zawsze walczy na cełego jednak trzeba przyznać otwarcie ,że techniką chłopak nie grzeszy. Tak czy inaczej są to zawodnicy ,kórym ambicji nigdy nie można odmówić.
Niestety, tylko im.
Cała reszta to najemnicy, którzy inkasują co miesiąc na prawdę grube sumy zadłużając klub bardziej i bardziej. Zdaje się, że na uzdrowienie tej sytuacji będzie trzeba poczekać jeszcze dobre pare lat, ponieważ funduszy na 'przewietrzenie' szatni w najbliższym czasie po prostu nie ma.

Jutro wyjazdowy mecz z Ruchem w Chorzowie. Wiślacy (chociaż nie wiem czy powinienem w stosunku do nich używać takiego określenia) będą musieli się na prawdę bardzo postarać aby w najbliższym czasie trybuny Stadionu im.Henryka Reymana wyglądały inaczej niż tak:





sobota, 17 listopada 2012

Chore towarzystwo.

W nawiązaniu do poprzedniego postu ,w którym wspomniałem o tym ,że tego dnia na sektorze C nie było tak jak być powinno prezentuję poniższy film.



Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda bardzo ładnie, efektywnie. Piękne 'sektorówki' wspierane przez tłum ludzi unoszących ponad głowy kolorowe kartony układające się w jedną całość, odpalone race od zawsze nadające niepowtarzalnego klimatu podczas piłkarkich widowisk. To wszystko w dzień tak ważnego dla Wisły meczu z poznańskim Lechem.
 oprawa przed rozpoczęciem spotkania

Pierwsza oprawa była ładna, na pewno sprawiała piorunujące wrażenie na piłkarzach, czyli cel został osiągnięty. Pare odpalonych rac, wszystko w granicach rozsądku.

oprawa na początek drugiej połowy





Po przerwie , w której przeprowadzony został finał konkursu wiedzy o Wiśle rozpoczęła się druga część spotkania. Już na samym jej początku stało się coś co nie powinno mieć miejsca. Odpalone zostały dziesiątki rac, z których 2 trafiły na boisko co przyniosło bardzo przykre konsekwencje. Jakby tego było mało setki serpentyn rzuconych w pole karne własnego(!) bramkarza...
O tym ,że race są zakazane wie każdy lecz na polskich stadionach tego przepisu rzadko się przestrzega.Pewnie obeszło by się bez większych zgrzytów gdyby nie te dwie na boisku. Oprócz tego spotkanie zostało przerwane na prawie pięć minut ,ponieważ część boiska po prostu nie nadawała się do gry.
Sergei Pareiko sprząta serpentyny rzucone na boisko przez kibiców

Konsekwencje? Wojewoda postanowił zamknąć trybunę najwierniejszych kibiców na jutrzejszy mecz przyjaźni ze Śląskiem, na Wisłę została nałożona kara w wysokości dwudziestu tysięcy złotych a klub wprowadził do regulaminu stadionowego zapis mówiący o zakazie wnoszenia sektorówek na stadion.

Warto było manifestować tak mocno? Nie wydaje mi się.Na trybunie C nie brakuje prawdziwych fanów przychodzących gorąco  dopingować Białą Gwiazdę, jednak jest ,było i będzie wielu takich 'kibiców', którzy wybierają się tam tylko po to, by manifestować swoje racje, swoje chore przekonania, zupełnie nie przejmując się przebiegiem meczu.
W każdym bądź razie ja, a także moi przyjaciele na trybunie C już nie zawitamy.

niedziela, 4 listopada 2012

(S)hit kolejki.


Po zwycięskim spotkaniu przeciwko łódzkiemu Widzewowi w mojej duszy, duszy niepoprawnego optymisty pojawił się dziwny spokój. Z momentem ostatniego gwizdka sędziego zacząłem być spokojny o dalsze losy Wisły w ligowej batalii. Myślałem, że Biała Gwiazda już systematycznie będzie dopisywać sobie do swojego konta trzy punkty, tak jak to miało miejsce w ostatnich latach.Byłem przekonany, że limit tragicznych meczów bez żadnego pomysłu na grę już się wyczerpał.
Dziś z wielkim żalem i rozgoryczeniem muszę to napisać: MYLIŁEM SIĘ.

W dniu meczu z Lechem wpadł mi jeszcze w ręce artykuł, w którym Arkadiusz Głowacki przekonuje kibiców, iż będą walczyć, będą nieustępliwi, nieprzyjemni dla przeciwnika... Tak więc lekko podekscytowany wybrałem się na mecz. 
Byłem zdania, że podczas tak ważnego meczu , gdy Wisła może na dobre wyjść z 'dołka' trzeba wesprzeć drużynę tak jak się tylko da. Razem z grupką przyjaciół zakupiłem bilety na sektor C, czyli miejsce gdzie z założenia najzagorzalsi fanatycy powinni pomagać swojej drużynie poprzez głośny doping.
Jak się później okazało było zupełnie na odwrót, ale to już temat na kolejny wpis.

Tak więc punktualnie o godzinie 20:45 rozpoczął się mecz. W wyjściowej jedenastce bez zmian w porównaniu do meczu z Widzewem, Lech również nie zaskoczył składem. Jedyną niespodzianką był młody napastnik zastępujący będącego ostatnimi czasy w nadzwyczaj dobrej formie Bartosza Ślusarskiego.

Początek senny, brak jakiejkolwiek dokładności w zagraniach z jednej i z drugiej strony. " Muszą się rozegrać , to dopiero początek meczu " - pomyślałem. Wyszło na to ze ani jedna ani druga drużyna nie kwapiły się do ataków co z czasem zaczęło być irytujące . W końcu Wisła wedle zapowiedzi Głowackiego miała grać nieprzyjemnie dla przeciwnika a nie dla kibica...
W 22 minucie za kontuzjowanego wcześniej wspomnianego Głowackiego wszedł Jan Frederiksen. Duński obrońca ściągnięty latem w ostatnich dniach okienka transferowego.Niestety Pan Jan psuł w tym meczu co się tylko dało, włącznie z końcowym wynikiem.
Dziesięć minut po zameldowaniu się na murawie podczas jednej akcji popełnił dwa katastrofalne błędy, po których Lech wyprowadził kontratak a bramkę dla gości zdobył niejaki Szymon Drewniak. 
Kolejne minuty nie przyniosły nic pozytywnego w grze Wiślaków. Kolejorz mądrze bronił swojego pola karnego 

a jedyne okazje do zdobycia bramki piłkarze Wisły mieli w ostatnich minutach spotkania. W jednej z nich Cezary Wilk z trzech metrów trafił w poprzeczkę , a w drugiej kilkadziesiąt sekund później strzał Rafała Boguskiego piękną paradą wybronił Jasmin Burić. To by było na tyle.

Wydawać się może ze powróciły stare koszmary. Zero kreatywności, zero ambicji, zero umiejętności.
Jednak tak na prawdę te koszmary w ogóle nie odeszły, zostały jedynie na chwilę odpędzone.
Będą one spędzać sen z powiek każdego kibica Wisły jeszcze pewnie przez długi czas.
Nie mam pojęcia co mogłoby w tej chwili pomóc.
Zmiana trenera? Była.
Wymienić cały skład? Nie ma na to funduszy.

A gra tragiczna.



,,Nikt nie wymaga od was samych zwycięstw. Czasem i przegrać przychodzi. Ale każdy ma prawo żądać od was ambitnej i nieustępliwej walki. Nie dopuśćcie do tego, aby ludzie uznali was za niegodnych... podania ręki. - Henryk Reyman

Powyższe słowa Wiślackiej legendy ci smutni panowie powinni wziąć sobie głęboko do serca i przede wszystkim zacząć się w końcu do nich stosować.

piłkarze Wisły po porażce z Lechem